Zwiedzanie Krzemieńca rozpoczęliśmy od muzeum Juliusza Słowackiego. Piękny dom, w którym Słowacki urodził się. Sama chciałabym tak mieszkać - pomyślałam. Co zapadło w pamięci - to malowidło na którym była niby luba Słowackiego - albo ona była tak brzydka albo ktoś tak brzydko malował;)
Potem dosiadł się do nas Polak mieszkający na stałe w Krzemieńcu, który oprowadził nas po Zamku w Krzemieńcu. Ruiny same w sobie nie były nadzwyczajne, ale usytuowanie ich i widok na okolice - bezcenne. Bezcenne były także śpiewy Janka - przewodnika i tego starszego Pana, mieszkającego na stałe w Krzemieńcu. Śpiewali przepięknie, tak szczerze i oddanie. Od tego czasu zaczęłam się zastanawiać czy wszyscy panowie mieszkający na Ukrainie są tacy muzykalni i śpiewali by swej lubej, sama bym chciała takiego śpiewaka;) Po strasznie ciężkim dla mnie dniu powróciliśmy do bazy. Nareszcie.